I am Number Four


Po raz kolejny obejrzałem film, którego raczej nie powinienem dotykać. Widocznie brak snu wyłącza u mnie zdolność odsiewania chłamu. Takim oto sposobem skończyłem oglądając dziwaczny film o kosmitach zatytułowany I am Number Four.

Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że jest to historia skrojona pod młodszego widza i przypomina Beverly Hills 90210, tylko z dodanymi kosmitami. Okazuje się, że na ziemi ukrywa się kilku ostatnich przedstawicieli przetrzebionej rasy. Ci przedstawiciele to obdarzeni cudownymi mocami wybrańcy oraz ich strażnicy. Niestety moce jeszcze się nie ujawniły, ale kiedy się już ujawnią to Ci źli będą się mieli czego bać.

Zła rasa, która pojedynczo morduje wybrańców przypomina ludzi skrzyżowanych z rekinami. Obok nosów mają jakieś przetchlinko-skrzela, są niezwykle wytrzymali, a w wielkiej ciężarówce wożą latające żabowampiry z kosmosu.

Główny bohater korzysta z życia szkolnego, gdy nagle dostaje nagłego ataku świecenia w ciemnościach, bo zginął jego poprzednik – trzeci już z kolei. Stąd też tytuł filmu, bo John (to nie jest jego prawdziwe imię) jest właśnie czwartym w koli i teraz rekinoludzie będą polować na niego. Wraz ze swym strażnikiem ucieka zatem ze słonecznych plaż Florydy i przenosi się do pełnego uroku Ohio. Tam oczywiście postanawia kontynuować edukację w szkole, gdzie ładuje się w stos typowych dla młodzieży kłopotów i znajduje miłość swego życia.

Główni źli w końcu go znajdują, odbywa się widowiskowa rozpierducha, ktoś tam ginie i wygląda jakby twórcy szykowali kontynuację.

Akcji w filmie jest tyle co kot napłakał. Dopiero ostatni kwadrans przynosi naprawdę jakąś dynamikę. Wcześniej mamy do czynienia z typowym high-school drama, które jest po prostu nudne i cukierkowate do wyrzygania. Aktorstwo trzyma uśredniony poziom, z wyłączeniem rekinoludzi, którzy są równie brzydcy, jak źle zagrani.

Najgorsze jest to, że film nie broni się ani jako historyjka szkolna, ani jako science-fiction. Scenariusz ma więcej dziur niż droga krajowa numer 1, co powoduje, że mózg grzechocze o dno czaszki. Próbowałem dociec dlaczego sięgnąłem po to dzieło i przypomniałem sobie całkiem znośny trailer. To przykład tego, że czasem zwiastun jest dużo lepszy od tego co zapowiada. Generalnie odradzam oglądanie I am Number Four, chyba, że nie macie już nic innego w kolejce.

2 Responses to I am Number Four

  1. misia says:

    a słodki był ten chłoptaś 🙂 i umiał takie różne… i bez koszulki też umiał 🙂

    fakt – opakowanie smaczniejsze niż sam jogurt

  2. int says:

    dobrze być jogurtem 🙂

Dodaj komentarz