Hobbit: An Unexpected Journey


HobbitHobbit. Opowieść, której wersy zapamiętałem z opowieści taty, gdy usypiał mnie jako małego brzdąca. Olbrzymi sentyment i równie wielkie oczekiwania. Na szczęście całkowicie spełnione.Nie będę się powtarzał za dziesiątkami dostępnych w sieci recenzji i skupię się na wrażeniach. Zaczniemy od strony wizualnej. Niestety przez choroby potomka nie miałem okazji obejrzeć wersji 48 klatkowej filmu. Gdy już mogłem wybrać się do kina jedynym miejscem, gdzie jeszcze trwały projekcje wersji 3D z napisami był IMAX.

Efekt okazał się rozczarowujący. Nie będę dociekał przyczyn, ale obraz na wielkim ekranie często gubił ostrość, wręcz dostawał zadyszki i potwornie męczył oczy. Zapewne w drugiej połowie marca, przy zakupie wersji Blu-Ray, przekonam się jak to powinno wyglądać. Lepiej bym zrobił idąc na wersję 2D.

Z drugiej strony plenery Nowej Zelandii na ogromnym ekranie robiły piorunujące wrażenie. W pamięci na pewno pozostanie mi przelot na orłach. Zresztą całej produkcji nie brak rozmachu, ale do tego Peter Jackson zdążył nas już przyzwyczaić we Władcy Pierścieni. Wspaniałe były też wszystkie smaczki, które wiązały nowe dzieło z poprzednikami, czy też de facto następcami.

Nie sposób nie docenić pracy charakteryzatorów. Krasnoludy to jest po prostu mistrzostwo świata, podobnie jak Radagast. Przy tym ostatnim pojawiła się pierwsza wątpliwość czy Jackson wiedział jak chce zaadresować swoje dzieło. Z jednej mamy bajkową stylizację Radagasta czy pojedynków w królestwie Goblinów, a z drugiej graniczące z czystym horrorem sceny z Wargami i początkowe wprowadzenie z atakiem Smauga. Przypuszczam, że ten brak konsekwencji będzie nam towarzyszył również w pozostałych częściach. Nie traktuję tego jednak jako wady, bardziej jako próbę uczynienia bajkowego materiału mroczniejszym, pasującym do poprzedniej trylogii.

Dużym plusem Hobbita są dodane wątki, które pałętały się po dodatkach do Władcy Pierścieni i okolicach. Liczę, że wątek Nekromanty/Czarnoksiężnika z Mrocznej Puszczy powróci w drugiej części. Elementy dodatkowe spowodowały, że film jest chwilami przegadany, ale tę samą przypadłość mają rozszerzone wersje trylogii. Ponownie nie traktuję tego jako wady.

Powiązaniem z poprzednimi filmami jest też muzyka. Z jednej strony mamy tutaj znane i lubiane motywy, z drugiej są też nowe aranżacje. Ścieżka jest idealnie dopasowana do wydarzeń na ekranie podkreślając doskonale właściwe elementy.

Na koniec zostawiłem sobie aktorów. Nie sposób zapamiętać wszystkich, ale nie zauważyłem zgrzytów. Richard Armitage jako Thorin jest taki, jakim powinien być – dumny, trochę napuszony i honorowy. Tego aktora uwielbiałem już w Spooks i Strike Back. No i jest Martin Freeman, którego kreacja Watsona w brytyjskim Sherlocku była po prostu fenomenalna. Tutaj jest równie dobrze, jeśli nie lepiej. Zgadzam się z Peterem Jacksonem, że ten wybór był oczywisty. Powraca też Andy Serkis jako Gollum, a to jest klasa sama w sobie. Choćbym chciał nie mogę się przyczepić do żadnego aktora, tu po prostu nie ma złych kreacji.

Jaki jest zatem w mej opinii Hobbit? Fantastyczny, czyli taki jak powinien być. Idealnie wpasowujący się w estetykę trylogii, pozostający jednocześnie pięknym i niezależnym widowiskiem. Nie próbuje być niczym więcej niż miał być jednocześnie zapełniając pamięć dziesiątkami wspaniałych scen.

Dodaj komentarz