Torchwood – seria 4 (Miracle Day), odcinek 3 „Dead of Night”
25 lipca 2011 Dodaj komentarz
Powrót formy. Tak mogę najkrócej opisać trzeci odcinek nowej serii Torchwood. Choć nie obyło się bez taniego efekciarstwa, to jest jednak zdecydowanie lepiej. Serial wraca do korzeni – budowania intrygującej i wciągającej historii.
Dead of Night, bo tak zatytułowano trzeci odcinek Miracle Day, przynosi zdecydowanie mniej wybuchowej akcji. Owszem jest jej trochę, ale w ilościach raczej śladowych pozwalających na budowanie opowieści. To miły oddech po pierwszych dwóch epizodach, które były przeładowane, a nie niosły ze sobą specjalnego przekazu.
Jack i Gwen zaaklimatyzowali się już w Ameryce, choć oczywiście cały czas ukrywają się przed CIA i tajemniczą organizacją, o której wiemy tylko tyle, że jej symbolem jest trójkąt. W toku śledztwa okazuje się, że w sprawę wyeliminowania z ludzkiej egzystencji zgonów zaangażowana jest firma farmaceutyczna PhiCorp. Wszystkie poszlaki wskazują na to, że już od przynajmniej roku szykowała się na nadejście Miracle Day.
Dzięki współpracy z doktor Verą Juarez udaje się przeniknąć do organizacji i zdobyć dane, które posłużą do dalszych badań. Zresztą postać pani doktor posłużyła do zaprezentowania wątku miłosnego nowego bohatera – mięśniaka Rexa Mathesona. Z kolei przerażony swą śmiertelnością Jack rzuca się w szpony przypadkowego gejowskiego romansu, co nie przeszkadza mu wydzwaniać do Gwen. Jedynie postać Esther Drummond ciągle wydaje mi się dołożona na siłę, ale może w przyszłych odcinkach pokaże pazur.
Tak jak poprzednio byłem rozczarowany, tak tym razem jestem pozytywnie zaskoczony rozwojem sytuacji. Również wątek Oswalda Danesa został pięknie rozbudowany, a jego rozmowa z Jackiem to prawdziwy majstersztyk i koktajl kontrowersyjnych treści, od jakich nie Torchwood nigdy nie stroniło. Tego właśnie oczekiwałem po tej serii i wreszcie to otrzymałem. Byle utrzymać ten kierunek.
To ciągle nie jest poziom Children of Earth, ale jest zdecydowanie lepiej i serial ucieka od typowo amerykańskich rozwiązań. Znowu czuć brytyjski charakter dzieła. Oby tak dalej.